"Vincent chce nad morze" reż. Ralf Huettner
"pragną od życia więcej niż zostało im dane".
"Vincent chce nad morze" po produkcja kina niemieckiego z 2010 roku. Historia przedstawiona w filmie opowiada o losach trójki młodych ludzi, cierpiących na inne choroby i na pierwszy rzut oka zupełnie od siebie różnych. Łączy ich jednak ogromne poczucie samotności oraz poczucie wykluczenia społecznego jak i alienacji.
Głównym bohaterem jest Vincent, który cierpi na zespół Tourette'a. Przejawia się on poprzez nerwowe tiki ruchowe jak i werbalne. Osoba z tym zespołem nie panuje nad nimi, albo przychodzi jej to z ogromnym trudem i wymaga dużej kontroli (co przy innych objawach takich jak nadpobudliwość) jest niezwykle utrudnione.
Vincentem po śmierci matki, postanawia zająć się ojciec, który wcześniej opuścił rodzinę wraz z pierwszymi objawami chorobowymi syna. Dobrze sytuowany mężczyzna, w nienagannym garniturze i zajmujący się polityką, wstydzi się Vincenta. Nie rozumie syna i jego choroby, uważa wręcz, że ten robi mu na złość dlatego w ostateczności postanawia umieścić go w zakładzie psychiatrycznym.
Poznaje tam również Alexa pedantycznego chłopaka z nerwicą natręctw. Dzielą razem pokój, lecz dla głównego bohatera jest to kolejna życiowa udręka. Alex uważa, że to wyłącznie jego pokój, w którym nie ma miejsca dla Vincenta, gdyż zaburza jego sterylność. Drugą osobą, którą poznajemy jest Marie, dziewczyna zmagająca się z anoreksją.
Główny bohater pragnie rozsypać prochy mamy nad morzem, dlatego postanawia uciec z zakładu i tutaj zaczyna się właściwa akcja.
Los wyżej predstawionych bohaterów niespodziewanie się splata, kradną oni auto należące do dyrektorki ośrodka i wyruszają w szaloną podróż nad morze. Tutaj pojawia się dobrzy znany motyw drogi, oparty na znanych już w kinie schematach. Poszukiwanie wolności, przyjaźni, miłości, które mają na celu przemianę bohaterów, ale także i widza.
Jestem zachwycona rolą Floriana Davida Fitza, który wcielił się w rolę Vincenta, gdyż granie postaci z chorobą neurologiczną jest nie lada wyzwaniem. Aktor zrobił to niezwykle autentycznie. Moje serce skradł Johannes Allmayer (Alex), w swojej pedantycznej odsłonie natomiast Karoline Herfurt (Marie), stworzyła interesującą kreację, jednak wydaje mi się, że pozostała w cieniu męskiej dwójki.
Film ma niewątpliwie charakter moralizatorski, uświadomienie nam, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Choroba nas nie dyskwalifikuje, nie powoduje, że stajemy się anormalni. Banały, a film sam w sobie nie zachwyca niczym szczególnym, jednak ma w sobie coś interesującego i przyjemnego. Zamiast traktować go jako produkcję edukacyjną, warto spojrzeć na niego po prostu jako na przyjemną produkcję, która mówi o spełnianiu marzeń. Trochę humoru, zabawy, dobrej gry aktorskiej. Nic nadzwyczajnego jednak przyjemnego.
W 2014 roku wychodzi amerykański film "Troje na gigancie" (reż. Gren Welles), remake niemieckiego filmu "Vincent chce nad morze". Pokusiłam się o obejrzenie go i po prostu nie rozumiem czemu ta produkcja powstała. Jeśli niemiecka wersja była przewidywalna i schematyczna, to oglądanie tego po raz drugi było niezwykle nużące. Gra aktorska, pomimo znanych twarzy była zdecydowanie słabsza od pierwowzoru.
Przeglądając recenzje i blogi filmowe napotykałam się na wyrazy zachwytu skierowane w kierunku amerykańskich twórców: scenariuszem, opowiedzianą historią, połączeniem tragedii z komedią. Pokazuje to, że ludzie nie zadają sobie trudu poszukania podstawowych informacji o produkcji, a amerykańcy producenci zbierają laury, wykorzystując i kopiując oryginał w każdym możliwym calu.
"Troje na gigancie" to film stworzony pod nastoletnią widownię, to co ratowało i nadawało uroku niemieckiej produkcji tutaj zostało zatracone. Jednak wierzę, że może się on spodobać i trafić do pewnego kręgu odbiorców. Hipsterski Vincent dla Hipsterskiego amerykańskiego Kowalskiego. Ja tego nie kupuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz